Pewnie już znacie książkę Wojciecha Macioszczyka
Techniki Kodokan Judo plus, jeżeli nie, to przynajmniej przeczytaliście
recenzję. Jeszcze raz na chwilę do niej wrócę (dobrego nigdy za wiele), a konkretnie do tego, co z tej książki jest powszechnie pomijane. Mowa o uderzeniach rękami i nogami oraz technikach, których nie wolno wykonywać podczas walki sportowej. Tu działa prosta reguła: nie stosujemy – nie uczymy. Bo, który judoka przed trzydziestką zna te-gurumę lub kibisu-gaeshi? Albo dźwignie na inne stawy niż łokciowy? Rywalizacja sportowa zdominowała, zmieniła i nadal zmienia judo.
Czy to dobrze, czy źle? Może właśnie tak powinno być.
Już sama nazwa judo – miękka droga – w domyśle sugeruje zmiany. Wszak coś co jest miękkie łatwo się odkształca. Poddaje się naciskowi, dopasowuje się do okoliczności. Jak woda, która nie ma własnego, ustalonego kształtu, ale wypełniając naczynie przybiera jego formę. Pierwsza zasada wydaje się być odzwierciedleniem tej idei.
Ustąp aby zwyciężyć – poddaj się presji, oczywiście na własnych warunkach, by wykorzystać ruch i siłę przeciwnika.
Dyskusja na temat tego czy jest to dobra metoda czy zła może rozgrywać się na wielu płaszczyznach, od stylu walki po światopogląd i sposób na życie. Tu rozstrzygał tego nie będę, niech każdy rozważy to we własnym rozumie. Tym bardziej, że wydano wiele książek dotykających tego tematu w różnych aspektach. Trzeba po prostu przyjąć, że judo właśnie takie jest, a przynajmniej powinno być. Pozwolę sobie jedynie zacytować Musashiego z książki
Grin no sho, który oczywiście o judo wiedzieć nic nie mógł, ale pisał jakby uczestniczył w tych rozważaniach: „
Ze wszystkich miar nienawistne mi są słowa ustalić, utrwalić i nie zmieniać – dotyczy to i ręki miecz dzierżącej i samego miecza. Stałość i twardość oznacza śmierć. Zmienność i lekkość oznacza życie.” Swoja drogą ciekawe czy Kano czytał jego teksty? Prawdę mówiąc nie wyobrażam sobie by tego nie zrobił.
Zatem w judo z definicji wpisana jest zmiana. Właściwie ewolucja, a może nawet rewolucja jest swoistym kamieniem węgielnym. Jigoro Kano stworzył swój system na bazie innych systemów walki, czerpiąc z nich całymi garściami. U podstaw leży Kito-ryu oraz Tenjin Shin'yo-ryu, a w nieco późniejszym okresie zostały wchłonięte techniki szkoły Fusen (ne-waza). A i to nie wszystko.
Niewątpliwie Kano był osobą wybitną, która potrafiła zjednać sobie wielu, ówcześnie najlepszych wojowników (słowo wojowników zostało tu użyte nie bez przyczyny), którzy dołączyli do Kano-ryu. Przynieśli oni ze sobą wielki bagaż doświadczeń i umiejętności. Wskazać tu można chociażby Czterech Strażników Kodokanu: Yamashitę, Yokoyamę, Tomitę i Saigo (o nich szerzej kiedy indziej), którzy byli wychowankami innych, starszych szkół.
Kano dokonał podówczas rzeczy niebywałej, której zresztą do dziś wielu nie może mu wybaczyć. Odrzucił pewne tradycyjne elementy, które uznał za bezużyteczne. Uczynił swój system powszechnym. Odarł go z tajemnic i technik ukrytych, dostępnych jedynie dla wtajemniczonych, zdobywców najwyższych stopni. Takie tajemnice były normą w dotychczasowych szkołach.
Co jeszcze? Zmienił metodykę nauczania np., podzielił techniki na elementy pojedynczo nauczane, po czym łączone w całość (metodę stosowaną z powodzeniem do dziś już we wszystkich sztukach, systemach i sportach walki). Odmienił stosunek do treningowego partnera: uke – tori (patrz
Romeo i Julia). Ośmielę się nawet stwierdzić, że zmienił sposób myślenia Japończyków odnośnie przyczyny, dla której trenują. Doskonalenie siebie stało się celem - nie walka; technika - nie siła. Postawił na bezpieczeństwo, wyeliminował techniki kończące się potencjalną śmiercią lub kalectwem rywala. To ostatecznie poprawiło skuteczność w konfrontacji, a zostało nazwane: paradoksem Kano. Uczynił z judo sztukę walki tworząc wraz z technikami filozofię, użyteczną nie tylko w treningu czy w walce, ale i ekonomii, psychologii i tak po prostu w codziennym życiu.
Nie twierdzę, że Kano wymyślił to wszystko jako pierwszy i jedyny. Sądzę, że jego geniusz polegał na niebywałej elastyczności umysłu, w bądź co bądź skostniałym mentalnie społeczeństwie oraz zdolności wyłowienia tego co dobre i skuteczne. Porzucając myślenie o raz na zawsze niezmiennej, ustalonej formie.
Piktogram judo z Olimpiady w Tokyo z 1964
|
Kano w późniejszym okresie poświęcił się bez reszty uczynieniu judo sportem i wprowadzeniu go do dyscyplin olimpijskich. To właśnie rozpropagowało judo na cały glob. Sądzę, że obecnie nie ma w cywilizowanym świecie dorosłej osoby, która nie wiedziałaby co to judo, albo przynajmniej nie słyszała o nim. Wysłannicy Kodokanu dotarli do wielu krajów. Zakładali szkoły, a nawet tworzyli lub współtworzyli nowe samodzielnie funkcjonujące systemy. Zaliczyć do nich można rosyjskie sambo, już nieco zapomniane brytyjskie bartitsu (sztuka walki dżentelmenów) albo brazylijskie jiu-jitsu, które właściwie jest niczym innym jak kosen judo, a i zapaśnicy coś tam podpatrzyli, i bardzo dobrze. Oczywiście znajdzie się wielu takich, którzy właśnie za te słowa wymyślają mi od najgorszych, wszak wiadomo, że u podstaw każdej szkoły walki, starej czy nowej, leży jakiś mityczny stwór, cudowne olśnienie prekursora, czy co najmniej tysiącletnia tradycja z jakimś cesarzem lub królem w tle. Mniejsza zresztą, nie to jest tematem.
Ta powszechność, a w szczególności uczynienie judo sportem, w moim mniemaniu, doprowadziła do drugiego paradoksu Kano. Judo stało się ofiara swej koronnej, pierwszej zasady i dopasowało się do okoliczności. Wymogi: wprowadzenia jasno sprecyzowanych przepisów, atrakcyjność medialna oraz nadmierna (podkreślam) dbałość o bezpieczeństwo zaczęło je zmieniać, nie boję się użyć tych słów, w dziwaczny, czasem groteskowy twór. I nie to jest w tym najgorsze. Źle się dzieje, bo owe zmiany odzierają judo z wszechstronności, a co za tym idzie skuteczności, a przecież właśnie takiego judo obecnie się naucza. Czyli sport, którego tak pragnął twórca judo, wypaczył je i zmienił w to, czym jest teraz. To właśnie nazywam drugim paradoksem Kano.
Owszem jest nadzieja. Od jakiegoś czasu w środowisku mówi się o przywróceniu niektórych technik, ale których i kiedy? Powiadają, że po Olimpiadzie w Tokio. Zobaczymy.
Inna rzecz, że postawienie na sport doprowadziło do tego, że w klubach utrzymuje się głównie, a do niedawna jedynie, sekcje wyczynowe. Brakuje niemal całkowicie sekcji amatorskich, rekreacyjnych, szczególnie dla dorosłych. (Tak, są grupy amatorskie dla dzieci, ale one bardzo szybko zaczynają trenować zawodniczo: turnieje, presja, medale. To długi i inny temat. Może kiedy indziej się nim zajmę.) W ten sposób diametralnie zredukowano liczbę trenujących. I dalej – stawiając na sport nie uczy się Kodokan-goshin-jutsu, czyli szeroko pojętej samoobrony. Zobaczyć ją można wyłącznie w kata. Mało tego, Kano zastanawiał się nad tym jak do walki, takiej, jaką znamy dziś, dołączyć uderzenia i kopnięcia - polecam artykuł Fumiaki Shishida:
Judo’s techniques performed from a distance: The origin of Jigoro Kano’s concept and its actualization by Kenji Tomiki. Czyli już blisko sto lat temu myślał o czymś, co obecnie nazywamy – zresztą błędnie – MMA. Obecnie zainteresowanych tą metodą można znaleźć niemal wszędzie, tylko nie w judo, a przecież dawniej nauczane było w wojsku i policji, ergo musiało być skuteczne. W ten sposób – dziwna rzecz – judo z powszechnego, jak chciał Kano, stało się elitarne, tylko dla najlepszych, reszta odpada.
Judo tymczasem jest dla każdego bez wyjątku. Wszyscy mogą trenować (osobiście uważam, że każdy powinien) amatorsko, zawodniczo, myśląc o medalach albo o ogólnej sprawności fizycznej, samoobronie, czy rozwoju mentalnym, prosty i krzywy, stary i młody. Ma się rozumieć nie tak samo, nie równie intensywnie, każdemu wedle potrzeb i możliwości. Sądzę, a właściwie nawet jestem pewien, że taka idea przyświecała Kano tworzącemu judo.
A zatem dobrze czy źle, że się zmienia?
Pewnie, że dobrze! Tylko dlaczego na gorsze?