Pod koniec XIX wieku jednym z najłatwiejszych międzynarodowych chłopców do bicia były Chiny. Po przegranych Wojnach Opiumowych, przegranej wojnie z Japonią, Francją i szeregu lokalnych powstań przyszedł czas na coś jeszcze fajniejszego. Coś na miarę przełomu wieków.
Powstanie bokserów (2 listopada 1899 – 7 września 1901) było ludowym zrywem skierowanym głównie przeciwko obcym. Nie chcę tu opisywać przyczyn powstania ani jego przebiegu, ale dla naszej opowieści ważne są dwa fakty. Pierwszy - do tłumienia powstania poproszeni zostali Japończycy. To ważne, bo w tamtych czasach zaproszenie do wspólnego glanowania Chin można było uznać za nobilitujące. W końcu do tej zabawy zabrała się prawdziwa światowa śmietanka towarzyska. Drugi – w czasie tłumienia powstania jakoś tak Rosja wprosiła się do Mandżurii. A jako że była to relatywnie zasobna we wszystko prowincja, w dodatku z wyjściem na Pacyfik, to Rosjanie uznali, że już tam zostaną. Bo czemu by nie - w sumie od dawna wiadomo, że łatwiej naszych wschodnich braci Słowian do domu wpuścić niż się ich potem z niego pozbyć.
W tym czasie Kraj Kwitnącej Wiśni coraz bardziej uzależniał od siebie obecną Koreę. Sąsiedztwo Mandżurii, obsadzonej przez Rosjan, było znacząco mniej wygodne niż obsadzonej przez słabych Chińczyków. Japończycy chcieli nawet polubownie rozstrzygnąć sprawę i podzielić strefę wpływów w prowincji, ale nie zostali, delikatnie rzecz ujmując, poważnie potraktowani.
Trudno się dziwić. Na papierze Rosja była prawdziwym gigantem. Miała największą na świecie armię lądową, a sama rosyjska flota Oceanu Spokojnego upchana w Port Artur była prawie tak liczna jak cała Połączona Flota Japońska (a były jeszcze floty: Bałtycka, Czarnomorska i zespół we Władywostoku). I do tego Japończycy to tylko Azjaci - mają krzywe nóżki, więc nie potrafią maszerować, mają skośne oczka wiec nie potrafią celować, mikrusy są, gdzie im tam do ukraińskich czy estońskich drabów.
Generalnie wszystko zapowiadało kolejną małą, zwycięską wojenkę Imperium Romanowów. Ale Rosjanie nie uwzględnili kilku spraw. Mandżuria leży cholerę daleko od Moskwy. Dojechać tam można głównie koleją transsyberyjską. Był to wprawdzie wówczas godny podziwu cud techniki, ale o dość ograniczonej przepustowości. Flota w Port Arthur była silna, ale odizolowana - do tego kotwicowisko było narażone na ataki i relatywnie łatwe do zamknięcia. Było to o tyle ważne, że panowanie na wodzie lub tylko obecność na niej była kluczowa by powstrzymać Japończyków, którzy wojska i zaopatrzenie musieli dostarczać z wysp. Rosjanie nie wpadli na pomysł skoordynowania działań floty i armii. Natomiast Nippon miał taką współpracę wpisaną w podstawowe założenia operacji. Wreszcie znacząca część dowódczej kadry Rosjan była rozkosznie niekompetentna i opieszała. Japończycy nie mieli wielkich doświadczeń, ale nadrabiali bezwzględnością i determinacją.
Wojnę rozpoczęli Japończycy w swoim stylu (8 lutego 1904 r). Uznali, że “jeden miecz waży więcej niż 1000 słów” i zamiast bawić się w posyłanie jakichś not dyplomatycznych od razu posłali do Port Arthur swoje torpedowce. Tak zaanonsowali, że “już się nie lubimy”. Akcja odniosła częściowy sukces, jednak udało się sparaliżować Port Arthur i flotę, przejąć inicjatywę wysadzić gdzie trzeba desanty, rozpoczynając tym samym gniecenie Ruskich.
Wojna obfitowała w mniejsze i większe starcia morskie, które generalnie wygrywali Japończycy. Szybko zdołali zredukować wpływ floty rosyjskiej. W tym czasie japońska armia lądowa w krwawych bojach podchodziła pod sam Port Arthur, a rosyjska armia w Mandżurii… hmm... głównie czekała na wzmocnienia powoli docierające przez kolej transsyberyjską.
Wkrótce dla Rosjan stało się jasne, że konflikt sam się nie rozwiąże i by uratować Port Arthur i stojącą w nim flotę, trzeba zrobić mityczne „coś” - byle szybko i dobrze. Pomysł na to „coś” był prosty i w sumie niegłupi - przesłać Flotę Bałtycką i ukończone ostatnio jednostki - złapać Japońców pomiędzy dwie floty i zrobić im piękne kęsim kęsim.
Gorzej było z wykonaniem.
Po pierwsze - stan okrętów Floty Bałtyckiej był, co tu dużo kryć, słaby jak duszenie jedną ręką. Kotły zaszły syfem, amunicji brak, oporządzenie się rozeszło, część okrętów dopiero przechodziła odbiory techniczne. Słowem na papierze potęga w realu mordęga. Sam pomysł operacji powstał już w marcu 1904 r. ale dopiero 15 października udało się flocie wystartować. Generalnie – tempo działania nie oszałamiało.
Po drugie - z Kronsztadu do Port Arthur jest cholernie, ale to cholernie daleko. Do tego w zasadzie Rosji nikt nie lubił - a już Anglicy stale robili jej koło pióra. Dlatego fakt, że flota w ogóle dotarła pod Tsushime jest godny podziwu.
Po trzecie - Rosjanie mieli problem z załogami i dowódcami. Marynarze nie byli aż tak chętni by walczyć i ginąć za Cara Batiuszkę (dochodziło nawet do aktów sabotażu), a wśród nich nie było dowódcy wielkiego formatu. Sam czas przebywania na morzu powodował choroby i zmęczenie.
Podróż z Bałtyku do Tsushimy trwała łącznie ok. 7 miesięcy i obfitowała w wydarzenia. Chyba najciekawszym był incydent u brzegów Anglii, kiedy to zestrachani Rosjanie, w kutrach łowiących dorsze, dopatrzyli się Japońskich torpedowców i odpalili ze wszystkich dział. Cud, że zatopili tylko jeden kuter, a Anglia uzyskała doskonały powód do awantury.
Na domiar złego w trakcie wycieczki Rosjan padł Port Arthur (2 stycznia 1905 r.), a stacjonująca tam flota została zniszczona. W tym momencie cała zabawa zupełnie straciła sens. Nagle okazało się, że zamiast odblokować Port Arthur i wspólnie dać łupnia Japońcom, Flota Bałtycka musi przebić się przez ich zmobilizowane siły i dotrzeć aż do Władywostoku. Po co? A bo głupio byłoby teraz wracać… Walka stał się nieunikniona.
Rosjanie mogli liczyć na silniejszy skład swojej floty - mieli przewagę w pancernikach przeddrednotach (8 do 4) i starszych pancernikach obrony wybrzeża (3 do 2), chociaż ustępowali w krążownikach (9 do 23) i ogólnie w lekkich jednostkach (w tym groźnych torpedowcach).
Prawdopodobnie Rosjanie liczyli na cud. Trudno inaczej opisać pomysł, w którym ich jednostki prowadzone bez sensownego planu, tak bardzo różnorodne, niezgrane, niewyćwiczone, które przepłynęły właśnie ponad 18 tyś. mil morskich, których kotły są w słabym stanie - mógł zwyciężyć z Japończykami.
Sytuację Rosjan utrudniał też fakt, że ich flota miała ograniczone zapasy amunicji i na pokładach pełno składowanego węgla. A już zupełnie kuriozalne było to, że Carskie jednostki miały kominy pomalowane w jaskrawe kolory – co bardzo ładnie się prezentowało ale jednocześnie bardzo ułatwiało pracę artylerzystom przeciwnika.
Tymczasem Połączona Flota (co ciekawe do 1933 roku Połączona Flota oznaczała w Japonii po prostu strukturę tworzoną na czas trwania konfliktów) była w szczytowej formie - solidnie ostrzelana i zwycięska w potyczkach z Flotą Oceanu Spokojnego, zmotywowana, dowodzona przez doświadczonych i agresywnych dowódców. Jej statki były w doskonałym stanie technicznym, była też niejako “gospodarzem” tego spotkania, mając znaczący wpływ na miejsce i termin boju.
Do starcia flot doszło w cieśninie Tsushima - pomiędzy Koreą a Japonią. 27-28 maja 1905 roku ruszając do boju japoński dowódca
Heihachirō Tōgō, wywiesił sygnał nawiązujący do słów Admirała Nelsona pod Trafalgarem* - czas pokazał, że nie uczynił tego bezpodstawnie.
Admirał Tōgō stojący na pomoście bojowym pancernika Mikasa.
Źdódło: Tōjō Shōtarō, Public domain, via Wikimedia Commons
Pierwszego dnia bitwy Japończycy wykorzystując swoją szybkość, manewrowość i doskonałe wyszkolenie artyleryjskie, koncentrowali się na poszczególnych jednostkach wyłączając je po kolei z boju. Rosjanie walczyli dzielnie, ale bez pomysłu, sztampowo trzymając się pierwotnego dalekiego od doskonałości planu. Już po pierwszym dniu bitwy, gdy dym i zmrok rozdzielił walczących, było jasne kto jest zwycięzcą. Japończycy nie powtórzyli swojego błędu spod Yalu. Nie chcieli zranić ale całkowicie wykończyć Flotę Bałtycką. Plan ten zrealizowali w nocnym pościgu i końcowej rzezi 28 maja.
W praktyce cała Flota Bałtycka została zatopiona lub zdobyta (jednym z ocalałych statków był krążownik Aurora, który odegrał epizodyczna rolę w czasie Rewolucji Październikowej), do niewoli dostał się też jej ranny dowódca
Zinowij Rożestwienski. To była klęska, która zadziwiła świat.
Wojna zakończyła się bezapelacyjnym zwycięstwem Japonii. Okazało się, że kraj który jeszcze 40 lat wcześniej mogło zastraszyć kilka zachodnich okrętów, stoczył bój z wielkim imperium i haniebnie je obił. Japonia po tej wojnie przeskoczyła do mocarstwowej kategorii open.
Oczywiście doceniono wpływ Połączonej Floty, jej dowódca stał się bohaterem narodowym, admiralicja zyskała też niemały wpływ na rządzących - co w pewien sposób zdecydowało o dalszych losach świata.
Ciekawym pokłosiem bitwy było utrwalenie we flocie Japońskiej koncepcji, według której trzeba dążyć do wielkiej, rozstrzygającej bitwy, która idealnym jak w Kendo ciosem zakończy starcie. Koncepcja ta zemści się w czasie II Wojny Światowej.
W następnym odcinku “Pearl Harbor, czyli sfuszerowane cięcie mieczem”.
*Horatio Nelson pod Trafalgarem – 21 października 1805: “Anglia oczekuje, że każdy człowiek wypełni swój obowiązek”
Heihachirō Tōgō pod Cuszimą - 27 maja 1905: “Los Imperium zależy od tego wydarzenia. Pozwólmy każdemu człowiekowi zrobić wszystko, co w jego mocy”.
Bibliografia:
Wiek pary historia wojen morskich Tom 2 - Paweł Wieczorkiewicz;
Port Artur 1904 Józef Wiesław Dyskant;
Cuszima 1905 Józef Wiesław Dyskant;
Historia pancernika Tadeusz Klimczyk.
Wikipedia:
https://pl.wikipedia.org/wiki/Bitwa_pod_Cuszim%C4%85
https://pl.wikipedia.org/wiki/Wojna_rosyjsko-japo%C5%84ska
https://pl.wikipedia.org/wiki/Powstanie_bokser%C3%B3w
https://pl.wikipedia.org/wiki/Obrona_Port_Artur
https://pl.wikipedia.org/wiki/Przeddrednot
https://pl.wikipedia.org/wiki/Flota_Oceanu_Spokojnego